Jeśli nie wszyscy wiedzą, cóż znaczy termin "paciocha",
to dla wyjaśnienia podaję, iż jest to duża drewniana łyżka, chochla. W
moich stronach, zwłaszcza wśród grupy starszych osób ze wsi, słowo
paciocha jest powszechnie znane,zrozumiane, stanowi część tutejszej
gwary.
Chochle te stanowią również nawiązanie do moich początków z przygodą decoupage. Jeśli mnie pamięć nie myli, to powyższe łyżki powstały od razu po zakończeniu mojego kursu z podstaw techniki decoupage w Krakowie. Ponieważ nie miałam jeszcze wtedy wielkiej wprawy, nie znałam różnych "sztuczek", ani też nie posiadałam specjalnych przedmiotów do ozdabiania, w ruch poszły te wielkie, masywne, drewniane paciochy, które od lat stanowiły ozdobę kuchennego okna. To tej pory one zdobią okiennice, jednak już w innej krasie, odmienione, ożywione,
a nie straszące już tylko surowością drewna, choć pewnie i ono ma jakiś
swój urok. Nie mam aż tak wielkich garów, ani tylu domowników w domu do wykarmienia, więc swojego zastosowanie te chochle i tak by u mnie nie spełniły, nie było mi ich zatem szkoda, a jak wiadomo, na czymś uczyć się trzeba. Paciochy zostały ozdobione nieco innymi motywami, jedna nawiązuje typowo do jesieni, wielobarwne liście, kasztany i tonacja barw kremowo-brązowych, która została okraszona delikatnymi spękaniami, była to moje pierwsza domowa próba spękacza jednoskładnikowego. Wpatrywałam się wyczekując spękań i udało się, pamiętam, że aż odetchnęłam wtedy z ulgą, szczęśliwa, że się udało, a później to już było z górki. Druga łyżka to już motyw bardziej żywy, bo cytrusowy, kolorowy, miejscami jaskrawy, w liczne ciapki pędzla.