Pamiętam jak dziś - piękna, słoneczna pogoda, dookoła tłumy ludzi, przede wszystkim zwiedzających, ale i mnóstwo starych handlarek, kolorowe witryny sklepów, brzdęk restauracyjnego szkła, knajpki zapełnione po brzegi, choć to był dopiero środek dnia. W tym tłumie i my, czyli ja i Tomek, mój mąż, szukający targu staroci. Centrum Zakopanego dla każdego turysty - Krupówki, gdzieś w pobliżu miał się znajdować ów targ, wypatrywaliśmy go, szukaliśmy jakiejś wskazówki, dopiero jeden z górali wskazał nam właściwą drogę. Pewnie byśmy tak sami krążyli w kółko, a to wystarczyło delikatnie zboczyć z najpopularniejszej drogi Zakopanego.
Naszym oczom ukazał się wtedy cudowny widok, wzrok nie nadążał przyswajać, zapisywać tych wszystkich dziwów, nie wiedziałam jak iść by czegoś nie przeoczyć, nie ominąć, chciałam wszystko od razu ogarnąć, każdej rzeczy z osobna dotknąć, wypytać o pochodzenie, historię, a czasami zadać zwykłe proste pytanie:"Co to jest?"
A było tam wszystko - stare, wiekowe meble, jedne przypominały te rodem z pałacu, inne bardziej zakurzone, zjedzone przez korniki, ale warte tego, by przy nich stanąć i obejrzeć. Malowidła, same płótna, jak i sporych rozmiarów obrazy w ciężkich, masywnych ramach, stare pocztówki, mapy. Pełno tam było srebra, porcelany, zegarów, zastaw stołowych, przedmiotów codziennego użytku należących do praprababek... Mój mąż oczarowany był starymi instrumentami, a zwłaszcza akordeonami, nic tylko, wzdychał nam nimi... Na szczęście była to już końcówka naszego wypoczynku i jak to po urlopie, byliśmy wyczyszczeni z kasy, gdyby było inaczej, pewnie wrócilibyśmy stamtąd z pamiątką właśnie w postaci akordeonu.
Na tym targu staroci to mogliśmy bardziej pocieszyć oko, aniżeli na cokolwiek sobie pozwolić, jednak tamten widok był na tyle wart uwagi, że do tej pory trzymam go w pamięci, jakby to było wczoraj, a nie dwa lata temu.
Do Zakopanego bardzo lubię wracać, mam do tego miejsca sentyment, piękne wspomnienia, a widoków nigdy mi dość! Myślę, że w tym roku znajdę choć jeden wolny weekend, by wspólnie z mężem tam się wybrać, przypomnieć sobie, jak to było, gdy byliśmy tam pierwszy raz, dobrze się jeszcze nie znając i gdy wszystko zaczynało nabierać w naszym związku rumieńców.
By nie wyjść jednak z pustymi rękoma z tegoż targu zakupiłam za śmieszne pieniądze drewnianą szkatułkę, bez jakiegoś konkretnego przeznaczenia, po prostu mi się wtedy spodobała. Oczywiście, jak to ze mną bywa, nie od razu się za nią zabrałam, musiała się chyba zaklimatyzować, by coś mogło z niej powstać. Szkatułkę potraktowałam przetarciami, były to jedne z moich pierwszych prób shabby chic, choć nie pastelowe ani białe, przetarcia też nie subtelne, to jednak shabby chic, w trochę innej odsłonie, bo bardziej kontrastowej, mocnej, wyrazistej. Taki pomysł wpadł mi wtedy do głowy i w ten oto sposób zrodziła się poniższa szkatułka:
I bardzo mi się podoba - tak jak napisałaś wyrazista - bomba!!!
OdpowiedzUsuńpiekny ksztalt, piekne kolory i swietny motyw. wyglada cudnie
OdpowiedzUsuń