wtorek, 15 października 2013

Karmnik dla ptaków


Ostatnio rzadziej udzielam się na blogu, jednak nie jest to związane z brakiem weny do pracy twórczej, czy też znudzeniem się decoupage. Jak się już raz tym zachłysnęło, to nie sposób zerwać z tym nałogiem, tak po prostu zrezygnować. 

W moim życiu nadszedł czas wielkich zmian, już niedługo rozpocznie się nowy etap życia, nowe obowiązki, nowe zadania, aż sama jestem ciekawa jak to będzie, jak sobie poradzę, jak my sobie poradzimy, bo przecież i Tomek ma w tym udział, i to całkiem spory :) 
W domu trwały remonty, odnawianie czterech ścian, przybyło mebli, łóżeczek też :)) Teraz to już tylko sprawy wykończeniowe, mąż każdą wolną chwilę spędza na malowaniu, tym razem to on stał się w tych sprawach bardziej aktywny i całkiem sprawnie sobie z tym radzi, ja jedynie doglądam, podsuwam pomysły, dobieram kolory i tkaniny. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że w łazience dominują odcienie zieleni i fioletu, byłam zszokowana wyobraźnią męża, gdy przyszło do kupna farby na sufit w łazience. Oj potrafi mnie on rozbawić... ;) A gdy wróciliśmy do domu, poprosiłam go o odnalezienie tychże kolorów, a on dumny woła mnie, że są... ale na ręcznikach! I zostawić to chłopa samego na czas remontów... o wyborach nie wspominając... Chociaż z drugiej strony, tak sobie myślę, że lepiej jak widzi świat bardziej kolorowym niż jest.

Ze względu na mój błogi stan, nie udzielam się zbyt czynnie w pracach, jednak odgrzebałam parę rzeczy, które jeszcze kiedyś udało mi się zrobić. Pudła na strychu jeszcze kryją tego sporo, jednak większość czeka na dokończenie, polakierowanie, a może i nowe tchnienie, nowego ducha. Muszę go tylko z siebie wykrzesać.

Dziś pokażę zeszłoroczny karmnik dla ptaków. Robiłam go zimową porą, a w lecie w końcu stanął na swoim miejscu. Całkiem ciekawie prezentuje się na skalniaku pośród krzewów i kwiatów, w bliskim towarzystwie oczka wodnego i studni-miniaturki, choć wcale ci ona nie taka mała. Przyjemnie było cieszyć oko, kiedy w upalne letnie dni wróble wyjadały z niego ziarna i chleb, a następnie zażywały kąpieli w oczku, nigdy tylu ptaków nie było przed domem. A moje psisko miało największą radochę, gdy skradało się tam i urządzało dziką pogoń za biednymi wróblami, Miśka żałowała chyba, że nie ma skrzydeł i nie potrafi się unieść, tak jak i one. Nie wspomnę o tym, że i suchy chleb z karmnika potrafił stać się nagle jej rarytasem i znikać nim jeszcze ptaszki napełniły nim brzuchy :)



Karmik przez to, że powstawał w czasie zimy, posiadł motywy nieco świąteczne, ale atmosfera świąt i mnie się wtedy udzieliła, a jakoś nie przyszło do główki, że lato rządzi się innymi prawami, aniżeli zima. Ale zima coraz bliżej, na innych blogach można już nawet znaleźć inspiracje na bombki, także i ja wprowadzę dziś nutkę świątecznego nastroju.




Do zdobienia karmnika wykorzystałam ulubioną przeze mnie metodę przecierek, shabby chic.


sobota, 31 sierpnia 2013

Doniczkomania...

Ozdabianie doniczek sprawia mi nie lada frajdę. Do wnętrza każdego z pokojów dobieram sobie taką, która mi najbardziej odpowiada, ozdabiam na swój sposób, a wnętrze nabiera wtedy nowego, innego charakteru. Co lepsze, nigdzie takich samych nie znajdę, a te ze sklepów niech się chowają! Często wykonane przeze mnie doniczki stają się po prostu prezentami, goszczą w domach mojej rodziny i przyjaciół. 


 





Tę dziś prezentowaną otrzymała moja teściowa, było ku temu święto, bo jej imieniny. Doniczka zdobi teraz stół i gdy tylko wchodzi się do pokoju, od razu zwraca na siebie uwagę, przykuwa wzrok każdego z gości.




Gdyby ktoś był ciekawy techniki zdobienia tejże doniczki, to zostało zastosowane cieniowanie kilkoma farbami, odcienie zieleni, błękitu, bieli i brązu, czyli kolory natury. Motyw dzikiego ptactwa fajnie współgra z wybranymi barwami, moim skromnym zdaniem - tworzy niezłą całość :)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Butelki na weselne nalewki


Kiedy to ja wychodziłam za mąż, a było to blisko 3 lata temu (dokładnie za kilka dni mija rocznica), nie miałam pojęcia o istnieniu sztuki decoupage. A szkoda, bo zapewne i na moim stoliku w "wiejskiej chatce" nie zabrakłoby takich oto kolorowych butelek na nalewki i likiery. 
Te powstały dla mojego kolegi z pracy, jeszcze nie miał okazji ich widzieć, dopiero jutro je zobaczy, ale mam cichą nadzieję, że mu się spodobają... :) Oby :)


Butelki zostały ozdobione kilkoma technikami, jednak w taki sposób, by nie było pomiędzy nimi większych kontrastów, można je spokojnie blisko siebie postawić i będą się wzajemnie ciekawie uzupełniać. Butelka z motywem wiśni to oczywiście shabby chcic, ale w wersji kolorowej, zielono-białej z wykorzystaniem tła napisów. Na śliwkowej można się doszukać delikatnych spękań, spod białego tła wyłaniają się fioletowe pręgi, wszystko to po to, by butelkę nieco postarzyć. Z kolei butelka z motywem jabłek i kwiatów jabłoni nosi kremowe tło, jest chyba najdelikatniejsza z nich wszystkich.





A ta powyższa studzienka, to dzieło mojego męża, dopieszczane, polerowane, lakierowane aż w końcu ukończone. Urocza nieprawdaż :)


poniedziałek, 22 lipca 2013

Lawenda zamknięta w butelkach

Któż z nas nie chciałby choć na chwilę  przenieść się do krainy lawendowych pól w Prowansji... Rozmarzyć się, nacieszyć oko, usłyszeć szum wiatru i poczuć niesioną przez niego woń lawendy. Marzenie pewnie nie jednej osoby...

Roślina ta czaruje już nie tylko swym urokiem, ale i właściwościami, zastosowaniem. Kąpiele z użyciem olejku lawendowego rewelacyjnie wpływają na ciało, relaksują i uspokajają. Jakże efektownie prezentują się niewielkie lniane woreczki z wysuszoną lawendą, które ozdabiając kąty domu, także nadają mu przyjemny zapach. Również w przemyśle perfumeryjnym nie brak zastosowań dla lawendy.

Skoro roślina ta jest od wieków tak popularna i chętnie wykorzystywana, to nie mogło jej i zabraknąć w sztuce decoupage. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadły niewielkie doniczki z tymże motywem, wiklinowe koszyczki, które pięknie prezentują się w okiennicach domu, a przede wszystkim butelki, w których możemy zamknąć czar lawendy na dłużej.








niedziela, 14 lipca 2013

Przyjeżdzaj na winobranie

Motyw winobrania należy do jednych z moich ulubionych, jest po prostu bardzo wdzięczny. Pasuje zarówno do dekorowania przedmiotów użytku codziennego, słoików, kuchennych pojemników, tac, butelek, ale i przedmiotów nieco bardziej eleganckich, typu patery na owoce, skrzynki na wino. Bardzo ładnie wygląda na blatach kuchennych, kawowych stolikach czy mini barkach. W decoupagu jest on bardzo często wykorzystywany, można dostać całą masę papierów, serwetek, właśnie z motywem winorośli, owocami winogron, czy też czynnościami wykonywanymi przy jego zbiorach. Nawet kuchenne stare kafelki z tymże motywem mają swój niepowtarzalny urok. 

Dziś dla przykłady kilka prac wykonanych przeze mnie właśnie z zastosowaniem wspomnianego motywu, i przyznam, że nie tylko ja go sobie upodobałam :)




 
Z winobraniem wiążą się również całkiem miłe wspomnienia, te biesiadne rzecz jasna... Bo kiedy tylko lato rozpieszcza nas ciepłą, słoneczną pogodą, a w progu domu zjawiają się goście, mój mąż nie pozostaje obojętnym na towarzystwo i panujący klimat... echo niesie w dal płynącą muzykę i słowa piosenki jakże oddającej nastrój danej chwili:

 (...) Przyjeżdżaj na winobranie
przyjeżdżaj kochana ma
Na stole dzban wina stanie
spróbować warto choć raz...

Reszty już chyba nie trzeba opisywać...

P.S.  

Bez pasji nie sposób istnieć, kiedy już odnalazło się to, co naprawdę lubi się robić, poświęcać temu czas, to nie sposób tego na dłużej odłożyć, tak zwyczajnie z tego zrezygnować. Dostałam zalecenie, by przez dłuższy czas nie bawić się w malowanie, lakierowanie, ozdabianie... Zrobiłam nawet już porządek w mojej zagraconej pracowni, posegregowałam farby, lakiery, specjalistyczne preparaty, nawet stertom papierów, serwetek nadałam ład, a wierzcie mi, nie było to łatwe zadanie. Odpoczywałam od mojego hobby, ale z tygodnia na tydzień łapałam się na coraz częstszym myśleniu o nim, snuciu wizji kolejnych metamorfoz przedmiotów, tym bardziej, że na strychu czeka nowa partia staroci. Po kilku miesiącach powróciłam do decoupage, kończę to co czeka na ostatnie ruchy pędzla, gładzę, szlifuję końcowe warstwy. Nie spędzam w pracowni tyle czasu, co niegdyś, ale drzwi do niej nie zamykam, zwyczajnie, nie potrafię, nie umiem... W główce już powstają  moje nowe cudeńka, teraz małymi kroczkami będę je wprowadzać w życie i wkrótce prezentować na blogu.

czwartek, 16 maja 2013

Jak na kramach

Mam jej w domu sporo, wala się po półkach, komodach, ozdabia lustra i chowa się za perfumami. Najwięcej tej już niekompletnej, niestety... Od dziecka tam miałam, że gubiłam...a to bransoletki, kolczyki, a to pierścionki... Nie da mi, przed każdą jubilerską witryną muszę się zatrzymać, przystopować choćbym gnała na zabicie, oko jednak nacieszyć trzeba, silniejsze jest to ode mnie. Największą uwagę przyciąga biżuteria ta najbardziej oryginalna, niepowtarzalna, której się jeszcze wcześniej nie widziało, ona wzbudza największy zachwyt - tak rodzą się u mnie marzenia o jej posiadaniu... Przy jej kupnie nigdy nie sugeruję się tym, a czy będzie mi pasować, czy będą ją miała do czego ubrać i na jaką okazję ją założę. Jak już kupuję, to zwykle jestem tak zauroczona, że logiczne przesłanki są nieistotne, nie ważne i nie mają u mnie racji bytu. Po jakiego to dumać, rozmyślać, zastanawiać się - podoba się, to biorę!
 
Z lat dzieciństwa zachowała się pewna klisza wspomnień, obraz, który często powraca w myślach - niedziela, święto i odpust, u nas zawsze zwany "kramami", a tam kolorowo, głośno, hucznie, pełno rozwrzeszczanych dzieciaków, balony, wiatraki, wielkie piłki i mnóstwo biżuterii... Takiej dziecięcej, pstrokatej, plastikowej, drewnianej, stałam jak przyklejona do tych stołów... Chyba z najmłodszych lat wyniosłam tę słabość, lubię ją, taka typowo kobieca :) 
Sama w wolnej chwili też biorę do ręki serwetki, szukam ciekawego motywu, obmyśla tło, przegrzebuję paletę barw, a na dnie pudełka zawsze jeszcze odnajduję jeden wolny komplet kolczyków, czy też bransoletkę, które czekają na moje lepsze dni i wenę.


 

wtorek, 7 maja 2013

Zakopiańska szkatułka w przecierki

Pamiętam jak dziś - piękna, słoneczna pogoda, dookoła tłumy ludzi, przede wszystkim zwiedzających, ale i mnóstwo starych handlarek, kolorowe witryny sklepów, brzdęk restauracyjnego szkła, knajpki zapełnione po brzegi, choć to był dopiero środek dnia. W tym tłumie i my, czyli ja i Tomek, mój mąż, szukający targu staroci. Centrum Zakopanego dla każdego turysty - Krupówki,  gdzieś w pobliżu miał się znajdować ów targ, wypatrywaliśmy go, szukaliśmy jakiejś wskazówki, dopiero jeden z górali wskazał nam właściwą drogę. Pewnie byśmy tak sami krążyli w kółko, a to wystarczyło delikatnie zboczyć z najpopularniejszej drogi Zakopanego
Naszym oczom ukazał  się wtedy cudowny widok, wzrok nie nadążał przyswajać, zapisywać tych wszystkich dziwów, nie wiedziałam jak iść by czegoś nie przeoczyć, nie ominąć, chciałam wszystko od razu ogarnąć, każdej rzeczy z osobna dotknąć, wypytać o pochodzenie, historię, a czasami zadać zwykłe proste pytanie:"Co to jest?"
A było tam wszystko - stare, wiekowe meble, jedne przypominały te rodem z pałacu, inne bardziej zakurzone, zjedzone przez korniki, ale warte tego, by przy nich stanąć i obejrzeć. Malowidła, same płótna, jak i sporych rozmiarów obrazy w ciężkich, masywnych ramach, stare pocztówki, mapy. Pełno tam było srebra, porcelany, zegarów, zastaw stołowych, przedmiotów codziennego użytku należących do praprababek... Mój mąż oczarowany był starymi instrumentami, a zwłaszcza akordeonami, nic tylko, wzdychał nam nimi... Na szczęście była to już końcówka naszego wypoczynku i jak to po urlopie, byliśmy wyczyszczeni z kasy, gdyby było inaczej, pewnie wrócilibyśmy stamtąd z pamiątką właśnie w postaci akordeonu. 
Na tym targu staroci to mogliśmy bardziej pocieszyć oko, aniżeli na cokolwiek sobie pozwolić, jednak tamten widok był na tyle wart uwagi, że do tej pory trzymam go w pamięci, jakby to było wczoraj, a nie dwa lata temu. 
Do Zakopanego bardzo lubię wracać, mam do tego miejsca sentyment, piękne wspomnienia, a widoków nigdy mi dość! Myślę, że w tym roku znajdę choć jeden wolny weekend, by wspólnie z mężem tam się wybrać, przypomnieć sobie, jak to było, gdy byliśmy tam pierwszy raz, dobrze się jeszcze nie znając i gdy wszystko zaczynało nabierać w naszym związku  rumieńców.

By nie wyjść jednak z pustymi rękoma z tegoż targu zakupiłam za śmieszne pieniądze drewnianą szkatułkę, bez jakiegoś konkretnego przeznaczenia, po prostu mi się wtedy spodobała. Oczywiście, jak to ze mną bywa, nie od razu się za nią zabrałam, musiała się chyba zaklimatyzować, by coś mogło z niej powstać. Szkatułkę potraktowałam przetarciami, były to jedne z moich pierwszych prób shabby chic, choć nie pastelowe ani białe, przetarcia też nie subtelne, to jednak shabby chic, w trochę innej odsłonie, bo bardziej kontrastowej, mocnej, wyrazistej. Taki pomysł wpadł mi wtedy do głowy i w ten oto sposób zrodziła się poniższa szkatułka: